W październiku bieżącego roku, po wielu miesiącach przygotowań nadszedł czas wylotu na Kubę. Program naszego wyjazdu został skonstruowany w taki sposób abyśmy mogli poznać wszystkie najważniejsze aspekty tego kraju. Odwiedziliśmy tętniące życiem miasta oraz zatrzymane w w czasie prowincje. Podziwialiśmy piękno dzikiej przyrody oraz starych amerykańskich aut. Spaliśmy w casas particurales ponieważ chcieliśmy doznać niepowtarzalnej możliwości kontaktu z Kubańczykami i poznać ich lokalne zwyczaje.
Kubę zamieszkują niezwykle uśmiechnięci i roztańczeni ludzie. Na każdym kroku czuć pulsujący rytm wszechobecnej muzyki…ona żyje w slumsach, zaułkach, wśród ludzi. To kraj, w którym nagle budzą się wszystkie zmysły – dostrzega się światło, słyszy się dźwięki. Przyjazne nastawienie do innych ludzi oraz miłość do ojczyzny może zauważyć każdy, kto choć na chwilę przystanie i przyjrzy się mieszkańcom Kuby.
A przecież Kuba to na wskroś biedny komunistyczny kraj, miejsce zapomniane przez czas, o czym przypominają cadillaki z lat 60. i fiaty 126p na ulicach miasta. Tylko tu rząd wydaje broszury w stylu: „Jak zrobić coś z niczego”, „Jak naprawić pralkę bez części zamiennych”, czy „ Przepis na stek z grejpfruta”. Tylko tu gruntownie wykształceni ludzie muszą sobie dorabiać – sędzina wieczorami bawi cudze dzieci, a lekarz w fotelu taksówkarza pomiędzy jednym a drugim dyżurem to dość powszechny widok.
A jednak nad Hawaną zamiast frustracji, wibruje energia i radość. Myślę, że my Polacy, tak łatwo popadający w niezadowolenie, moglibyśmy się czegoś od Kubańczyków na uczyć. Na początek proponuje toast „Cuba libre!” za wolność, którą można mieć w sercu.